Drugi dzień naszych samochodowych podróży zapowiadał się niezmiernie ciekawie i już spokojniej niż wycieczka na zachód wyspy. Aby jednak adrenalina zbytnio nie opadła, na koniec dnia postanowiliśmy podjechać na kolejkę linową z klifu, którą przegapiliśmy dzień wcześniej.
Zacznijmy jednak od początku. Wstaliśmy dość wcześnie i planowo ruszyliśmy na wschód. Te filary podtrzymują pas startowy i płytę lotniskową. Tak, możesz przejechać pod lotniskiem - również wtedy, gdy ląduje na nim samolot.
W przeciągu jakichś 20 minut dotarliśmy na Przylądek Św. Wawrzyńca, zastając tam iście księżycowy krajobraz.
W tym miejscu naprawdę można zobaczyć to, że Madera jest wyspą wulkaniczną.
Pogoda niestety nie dopisywała, zdawało się, że wiatr pourywa nam głowy. Postanowiliśmy podejść na dwa punkty widokowe z różnych stron przylądka i dać sobie spokój z dalszymi wędrówkami w tym miejscu.
Wielbiciele adrenaliny i wysokości na pewno ucieszyliby się na takie widoki ;)
Jako, że zaczynało padać postanowiliśmy skryć się w naszym smarciku i ruszyć w dalszą drogę. Kolejnym punktem był szczyt Pico do Arieiro - trzecie co do wysokości wzniesienie na Maderze. Ma 1818 m.n.p.m. i można na niego wjechać samochodem :) w tę ulewę nie dało się inaczej.
Jak widać poniżej - ulicami poza samochodami i krowami (o czym tutaj ), poruszają się również owce.
Niestety - zdjęć ze szczytu nie będzie. Lało tak strasznie, że bałam się zalania aparatu. Poza tym - nie zobaczylibyście na nich nic prócz mgły. Zjedliśmy rozgrzewającą zupę w schronisku na górze i pojechaliśmy dalej. Tym razem do Santany, w której znajduje się największy tematyczny park na Maderze. Jeśli macie dzieci - idealne miejsce na kilkugodzinną wycieczkę.
Można popływać łódką, obejrzeć tradycyjne domki z Santany, przejechać ciuchcią po parku, wypleść kosze z wikliny i uczestniczyć w innych ciekawych atrakcjach.
A niżej już dalsza droga i widoki z okna samochodu. Pogoda nadal nie sprzyjała by udać się choć na chwilę na spacer - "wędrowaliśmy" więc smartem.
Ponad nami wznosiły się kamienne ściany o wysokości 200-300 metrów.
Jak widać, nadal korzystaliśmy z tych mniej bezpiecznych wąskich dróg, nie szliśmy na łatwiznę podróżując ekspresówkami.
Tak, do tego tunelu się wjeżdżało. I nie, dwa auta by się w nim nie zmieściły na szerokość, mimo tego, że droga była dwukierunkowa.
Mijaliśmy też duże i efektowne wodospady, spływające przy samej drodze.
No i dotarliśmy do Achadas da Cruz. Mieliśmy masę szczęścia - za 15 minut kolejka, którą zamierzaliśmy zjechać z klifu miała być zamykana. Udało się więc nam doznać trochę wrażeń - 3 euro za niesamowite wspomnienia na całe życie, to chyba niedrogo? ;) Prawie 500-metrowy klif, bujający się wagonik wiszący na linie i my. :)
Padłam ze śmiechu! Na dole znaleźliśmy 10 ZŁOTYCH!
Zrobiliśmy 5-minutowy spacer na dole i ponownie wsiedliśmy do wagonika, by tym razem udać się do góry.
W miarę gdy w drodze powrotnej przesuwaliśmy się na południe wyspy, pogoda wyraźnie się poprawiała. Okazało się, że na wybrzeżu wcale nie padało.
No i dotarliśmy do Funchal. Prysznic, zmiana ciuchów i skoczyliśmy do centrum na kolację. Przy okazji znaleźliśmy pomnik Piłsudskiego :)
Tak się zakończył kolejny dzień pobytu na Maderze :) już przedostatni, niestety. W następnej relacji będzie trochę bardziej morsko!