środa, 7 października 2015

Madera - Wschód + zlot z klifu


Drugi dzień naszych samochodowych podróży zapowiadał się niezmiernie ciekawie i już spokojniej niż wycieczka na zachód wyspy. Aby jednak adrenalina zbytnio nie opadła, na koniec dnia postanowiliśmy podjechać na kolejkę linową z klifu, którą przegapiliśmy dzień wcześniej.


Zacznijmy jednak od początku. Wstaliśmy dość wcześnie i planowo ruszyliśmy na wschód. Te filary podtrzymują pas startowy i płytę lotniskową. Tak, możesz przejechać pod lotniskiem - również wtedy, gdy ląduje na nim samolot.


W przeciągu jakichś 20 minut dotarliśmy na Przylądek Św. Wawrzyńca, zastając tam iście księżycowy krajobraz.



W tym miejscu naprawdę można zobaczyć to, że Madera jest wyspą wulkaniczną.





Pogoda niestety nie dopisywała, zdawało się, że wiatr pourywa nam głowy. Postanowiliśmy podejść na dwa punkty widokowe z różnych stron przylądka i dać sobie spokój z dalszymi wędrówkami w tym miejscu.



Wielbiciele adrenaliny i wysokości na pewno ucieszyliby się na takie widoki ;)




Jako, że zaczynało padać postanowiliśmy skryć się w naszym smarciku i ruszyć w dalszą drogę. Kolejnym punktem był szczyt Pico do Arieiro - trzecie co do wysokości wzniesienie na Maderze. Ma 1818 m.n.p.m. i można na niego wjechać samochodem :) w tę ulewę nie dało się inaczej.


Jak widać poniżej - ulicami poza samochodami i krowami (o czym tutaj ), poruszają się również owce.


Niestety - zdjęć ze szczytu nie będzie. Lało tak strasznie, że bałam się zalania aparatu. Poza tym - nie zobaczylibyście na nich nic prócz mgły. Zjedliśmy rozgrzewającą zupę w schronisku na górze i pojechaliśmy dalej. Tym razem do Santany, w której znajduje się największy tematyczny park na Maderze. Jeśli macie dzieci - idealne miejsce na kilkugodzinną wycieczkę.


Można popływać łódką, obejrzeć tradycyjne domki z Santany, przejechać ciuchcią po parku, wypleść kosze z wikliny i uczestniczyć w innych ciekawych atrakcjach.




A niżej już dalsza droga i widoki z okna samochodu. Pogoda nadal nie sprzyjała by udać się choć na chwilę na spacer - "wędrowaliśmy" więc smartem.




Ponad nami wznosiły się kamienne ściany o wysokości 200-300 metrów.




Jak widać, nadal korzystaliśmy z tych mniej bezpiecznych wąskich dróg, nie szliśmy na łatwiznę podróżując ekspresówkami.


Tak, do tego tunelu się wjeżdżało. I nie, dwa auta by się w nim nie zmieściły na szerokość, mimo tego, że droga była dwukierunkowa.


Mijaliśmy też duże i efektowne wodospady, spływające przy samej drodze.


No i dotarliśmy do Achadas da Cruz. Mieliśmy masę szczęścia - za 15 minut kolejka, którą zamierzaliśmy zjechać z klifu miała być zamykana. Udało się więc nam doznać trochę wrażeń - 3 euro za niesamowite wspomnienia na całe życie, to chyba niedrogo? ;) Prawie 500-metrowy klif, bujający się wagonik wiszący na linie i my. :)



Padłam ze śmiechu! Na dole znaleźliśmy 10 ZŁOTYCH!


Zrobiliśmy 5-minutowy spacer na dole i ponownie wsiedliśmy do wagonika, by tym razem udać się do góry.




W miarę gdy w drodze powrotnej przesuwaliśmy się na południe wyspy, pogoda wyraźnie się poprawiała. Okazało się, że na wybrzeżu wcale nie padało.



No i dotarliśmy do Funchal. Prysznic, zmiana ciuchów i skoczyliśmy do centrum na kolację. Przy okazji znaleźliśmy pomnik Piłsudskiego :)


Tak się zakończył kolejny dzień pobytu na Maderze :) już przedostatni, niestety. W następnej relacji będzie trochę bardziej morsko!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cieszę się, że jesteś! Byłoby wspaniale, gdybyś zostawił po sobie jakiś ślad. Konstruktywna krytyka jak najbardziej pożądana. Spamy odsyłam pocztą do ich autorów. Uwierz, że odnajdę Cię bez wrzucania linków do Twojego bloga pod każdym moim postem.