piątek, 25 września 2015

Madera - wycieczka na północny zachód


Przed wypożyczeniem samochodu postanowiliśmy zapoznać się ze specyfiką dróg z okna mini-busa i udać się na wycieczkę zorganizowaną. W biurze turystycznym, których w Funchal setki polecono nam trip na północny zachód. W planie wycieczki było odwiedzenie leżących w pobliżu stolicy wiosek rybackich i najwyższego klifu w Europie, później udanie się przez góry na północ.


Pomysł uczestnictwa w takiej wycieczce okazał się być strzałem w dziesiątkę - drogi na Maderze są wyjątkowo kręte i spadziste, a nierzadko za ich krawędzią czają się przepaście. Podróż busem traktowaliśmy więc jako taki mały rekonesans ;). Średnia wieku turystów na Maderze wynosi ponad 60 lat - najczęściej spotykamy tu emerytów z Anglii, Francji i Niemiec, a naszymi towarzyszami podróży okazali się przemili Anglicy grubo po siedemdziesiątce.



Pierwszym punktem wyprawy była urocza wioseczka rybacka Camara de Lobos. Wszechobecne kolorowe łódeczki, zapach ryb i maleńkie, wąskie uliczki.


Miejscowi mężczyźni kochają grać w karty. Ciekawe, co na to ich kobiety? ;)


Następnie udaliśmy się do Cabo Girao. Wymawianie nazwy tej miejscowości wzbudzało u nas nie lada emocje przez cały pobyt na Maderze ;) wyobraźcie sobie, że wypiliście pół litra Blandy's, lub - tak bardziej polsko - czystej i powoli, rozluźnieni powiedzcie Kabuu Żiraaaał ;). W każdym razie w Cabo Girao możemy udać się na niesamowity punkt widokowy - platformę ze szklaną podłogą usytuowaną na klifie o wysokości 580 metrów.


Widok z platformy zapiera dech w piersiach!


Wszystko pod nami takie malutkie!


Do Cabo najlepiej wybrać się wcześnie rano - później straszne tam tłumy.



Niżej piłkarzyki na plaży już w kolejnym miejscu, które odwiedziliśmy. Ribeira Brava.





W tej mieścinie nie gościliśmy długo, wszak czekały na nas tego dnia jeszcze inne atrakcje. Ruszyliśmy stromymi zboczami gór, mijając lasy eukaliptusowe i przepiękne różowe lilie, które kwitły wszędzie. Były też krowy pasące się na drogach. I widoki.


Zatrzymaliśmy się w Paul de Serra by porobić kilka zdjęć.


Na Maderze zadziwiały mnie rozwiązania komunikacyjne - kto w Polsce wybudowałby drogę na wysokości 1600m.n.p.m.? 


Teraz czas na dłuższy postój - połączony z kąpielą w naturalnych basenach wulkanicznych w Porto Moniz.


Widok na miasteczko i baseny z góry.




I z dołu.  Woda z oceanu wdziera się do basenów dzięki ogromnym falom.


Jak widać fale te nikomu nie przeszkadzają, a wręcz przeciwnie - niejeden odważny "ustawia się" w miejscu ich rozbijania i czeka, aż te go zmyją ;)



Nie omieszkaliśmy skosztować morskiej konserwy przy wtórowaniu groźnych fal ;)



Po dwóch godzinach w Porto Moniz ruszyliśmy dalej - tym razem do Veu da Noiva. Tam zobaczyliśmy wodospad spadający do oceanu i wodospad spadający na nas... z nieba. Bo strasznie się rozpadało :)



Skoczyliśmy też do Sao Vincente i na Encumeadę - ale tam już nie można było zobaczyć nic poza mgłą i kroplami zacinającymi prosto w twarz.


Za to po powrocie, w Funchal nacieszyłam oko widokiem pięknych roślin.


Uradowałam też swoje kubki smakowe jedząc spaghetti z owocami morza.





Załapaliśmy się też na pokaz tradycyjnego tańca maderyjskiego, pochodziliśmy po Funchal i kolejny dzień pełen wrażeń się zakończył.




A w następnym "odcinku" relacja z podróży dzielnym smartem po niebezpiecznych drogach dzikiej Madery ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cieszę się, że jesteś! Byłoby wspaniale, gdybyś zostawił po sobie jakiś ślad. Konstruktywna krytyka jak najbardziej pożądana. Spamy odsyłam pocztą do ich autorów. Uwierz, że odnajdę Cię bez wrzucania linków do Twojego bloga pod każdym moim postem.