Przed wypożyczeniem samochodu postanowiliśmy zapoznać się ze specyfiką dróg z okna mini-busa i udać się na wycieczkę zorganizowaną. W biurze turystycznym, których w Funchal setki polecono nam trip na północny zachód. W planie wycieczki było odwiedzenie leżących w pobliżu stolicy wiosek rybackich i najwyższego klifu w Europie, później udanie się przez góry na północ.
Pomysł uczestnictwa w takiej wycieczce okazał się być strzałem w dziesiątkę - drogi na Maderze są wyjątkowo kręte i spadziste, a nierzadko za ich krawędzią czają się przepaście. Podróż busem traktowaliśmy więc jako taki mały rekonesans ;). Średnia wieku turystów na Maderze wynosi ponad 60 lat - najczęściej spotykamy tu emerytów z Anglii, Francji i Niemiec, a naszymi towarzyszami podróży okazali się przemili Anglicy grubo po siedemdziesiątce.
Pierwszym punktem wyprawy była urocza wioseczka rybacka Camara de Lobos. Wszechobecne kolorowe łódeczki, zapach ryb i maleńkie, wąskie uliczki.
Miejscowi mężczyźni kochają grać w karty. Ciekawe, co na to ich kobiety? ;)
Następnie udaliśmy się do Cabo Girao. Wymawianie nazwy tej miejscowości wzbudzało u nas nie lada emocje przez cały pobyt na Maderze ;) wyobraźcie sobie, że wypiliście pół litra Blandy's, lub - tak bardziej polsko - czystej i powoli, rozluźnieni powiedzcie Kabuu Żiraaaał ;). W każdym razie w Cabo Girao możemy udać się na niesamowity punkt widokowy - platformę ze szklaną podłogą usytuowaną na klifie o wysokości 580 metrów.
Widok z platformy zapiera dech w piersiach!
Wszystko pod nami takie malutkie!
Do Cabo najlepiej wybrać się wcześnie rano - później straszne tam tłumy.
Niżej piłkarzyki na plaży już w kolejnym miejscu, które odwiedziliśmy. Ribeira Brava.
W tej mieścinie nie gościliśmy długo, wszak czekały na nas tego dnia jeszcze inne atrakcje. Ruszyliśmy stromymi zboczami gór, mijając lasy eukaliptusowe i przepiękne różowe lilie, które kwitły wszędzie. Były też krowy pasące się na drogach. I widoki.
Zatrzymaliśmy się w Paul de Serra by porobić kilka zdjęć.
Na Maderze zadziwiały mnie rozwiązania komunikacyjne - kto w Polsce wybudowałby drogę na wysokości 1600m.n.p.m.?
Teraz czas na dłuższy postój - połączony z kąpielą w naturalnych basenach wulkanicznych w Porto Moniz.
Widok na miasteczko i baseny z góry.
I z dołu. Woda z oceanu wdziera się do basenów dzięki ogromnym falom.
Jak widać fale te nikomu nie przeszkadzają, a wręcz przeciwnie - niejeden odważny "ustawia się" w miejscu ich rozbijania i czeka, aż te go zmyją ;)
Nie omieszkaliśmy skosztować morskiej konserwy przy wtórowaniu groźnych fal ;)
Po dwóch godzinach w Porto Moniz ruszyliśmy dalej - tym razem do Veu da Noiva. Tam zobaczyliśmy wodospad spadający do oceanu i wodospad spadający na nas... z nieba. Bo strasznie się rozpadało :)
Skoczyliśmy też do Sao Vincente i na Encumeadę - ale tam już nie można było zobaczyć nic poza mgłą i kroplami zacinającymi prosto w twarz.
Za to po powrocie, w Funchal nacieszyłam oko widokiem pięknych roślin.
Uradowałam też swoje kubki smakowe jedząc spaghetti z owocami morza.
Załapaliśmy się też na pokaz tradycyjnego tańca maderyjskiego, pochodziliśmy po Funchal i kolejny dzień pełen wrażeń się zakończył.
A w następnym "odcinku" relacja z podróży dzielnym smartem po niebezpiecznych drogach dzikiej Madery ;)