Przychodzi taki czas w życiu kobiety, że jedyne czego pragnie JUŻ i TERAZ to ZMIANA. Najlepiej żeby zmieniło się całe życie, z nieba spadła praca z milionowym wynagrodzeniem, żeby Kazik, który siedzi ciągle przed telewizorem i żłopie piwo zmienił się w przynoszącego śniadanie do łóżka Ryana Goslinga (nie wiem, co wszyscy w nim widzą). I żeby PRL-owska kwadratowa chałupina nagle zamieniła się w nowoczesny i minimalistyczny apartament.
Można chcieć zmienić naprawdę dużo. I zrobić to.
Ale najczęściej kończy się na jednej (nie)znacznej zmianie.
FRYZURY.
Kobieta myśli, że kiedy zetnie/przefarbuje włosy to rozpocznie nowy rozdział swojego życia. Ba, całkowicie nowy tom. Istna tabula rasa. Fryzjer starą miotłą zamiecie wszystkie Twoje bolączki pod stół, potem zbierze je na szuflę i w towarzystwie fanfarów i werbli wzniośle wyrzuci do kosza.
Złe wspomnienia znikają, problemy lądują - razem z problemami innych kobiet - w śmietniku, a Ty stajesz się zupełnie inną kobietą. Świadomą, dojrzałą, trzymającą berło nad swoim ciałem. Bo to przecież Ty zadecydowałaś o wizycie u fryzjera. A więc decydujesz też o swoim życiu. Dobrze czasami mieć takie wrażenie, że sprawujesz władzę nad swoim życiem, a lepiej nawet jest je mieć cały czas. Gorzej, gdy opiera się ono wyłącznie na poczuciu kontroli nad swoim ciałem.
Złe wspomnienia znikają, problemy lądują - razem z problemami innych kobiet - w śmietniku, a Ty stajesz się zupełnie inną kobietą. Świadomą, dojrzałą, trzymającą berło nad swoim ciałem. Bo to przecież Ty zadecydowałaś o wizycie u fryzjera. A więc decydujesz też o swoim życiu. Dobrze czasami mieć takie wrażenie, że sprawujesz władzę nad swoim życiem, a lepiej nawet jest je mieć cały czas. Gorzej, gdy opiera się ono wyłącznie na poczuciu kontroli nad swoim ciałem.
Bo owszem - mamy wpływ na to, jak się ubieramy i wyglądamy... W każdej chwili możemy z eterycznej blondynki zmienić się w mglistą i tajemniczą czarnulę. Z uniformu sekretarki możemy wskoczyć w sukienkę rodem z Woodstock. Możemy w naszym wyglądzie zmienić niemalże wszystko.
Ale czy poczucie bycia panią swojego ciała można projektować na poczucie bycia panią swojego życia?
Ale czy poczucie bycia panią swojego ciała można projektować na poczucie bycia panią swojego życia?
Dziś zapragnęło mi się ostre cięcie. Z wyżej wymienionych pobudek. Ale chwilę potem uświadomiłam sobie, że uczucie po ścięciu włosów to tylko złudzenie. Iluzja, że taki szczegół może odwrócić życie do góry nogami.
Postawiłam sobie postanowienie. Ściąć włosy dopiero wtedy, gdy moje życie zmieni się o 180 stopni. Za moją sprawą. Tylko na lepsze.
I oddać je na szczytny cel. Nie utożsamiać ich z przykrymi wspomnieniami, a pomóc komuś przeżywać piękne chwile komfortowo, zwłaszcza wtedy, gdy ciało odmawia posłuszeństwa.
Was zachęcam do tego samego :)
W koncu ktos o tym powiedzial!! Zawsze scinajac wlosy mialam chwilowy skok nastroju i poczucie ze to ja rzadze, jak widac zludne i mijalo po kilku dniach. Lepiej jest zrobic cos ze swoim zyciem, ruszyc do przodu, wyrwac sie przeszlosci moze w mniej namacalny ale bardziej wewnetrzny sposob :) pozdrawiam i dzieki za ten artykul!!
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest, ja póki co zapuszczam i z każdym centymetrem staram się patrzeć pozytywniej na świat :)
OdpowiedzUsuńMnie poczucie kontroli nad wszechświatem mija w momencie płacenia rachunku u mojej doskonałej, ale niestety upiornie drogiej fryzjerki. :-)
OdpowiedzUsuńTo zależy od tego, czy idziemy do fryzjera z konkretnym pomysłem - tak, już działam i zmieniam swoje życie, fryzura będzie doskonałym uzupełnieniem charakteru, czy - kurcze, zrobiłabym coś... może krótkie włosy dodadzą mi sił? Najbardziej podziwiam kobiety, które pozbyły się dłuuugich włosów z myślą o celach charytatywnych - to dobiero moc! :)
OdpowiedzUsuńGeneralnie nawet facet zmieniając koszule, marynarkę ma poczucie, że będzie innym, lepszym człowiekiem. Ale to nie działa, bo lepsza fryzura, nie da nikomu lepszego życia. Praca jest potrzebna gdzie indziej i nie może być wykonana przez fryzjera, a nas samych :)
OdpowiedzUsuńWłosy miałam ścinane na krótko tylko w dzieciństwie. W pewnym momencie zostawiono moją czuprynę samej sobie - i od tamtego czasu włosy sobie rosły, podcinam tylko końcówki. Wyhodowałam te ponad pół metra i tylko raz pomyślałam o ich ścięciu. Wydawało mi się, że jak zetnę je do ramion to będę odpowiedzialna, poukładana, poważniejsza. Zrezygnowałam - może zmieniłoby się to co na głowie, ale nie to co w głowie. Poza tym nie lubię zmian - pewnie ostatecznie z nową fryzurą czułabym się gorzej.
OdpowiedzUsuńPodpisuję się pod tym co napisałaś - ściąć włosy, gdy życie zmieni się o 180 stopni. Wtedy to ma sens.
Ja w czerwcu włosy do łopatek ścięłam kompletnie na króciutko z taką myślą, że czas coś zmienić, zacznę od włosów. No i zaczęłam, na włosach się nie skończyło - ta zmiana dużo mi dała. Moim zdaniem jeśli ktoś naprawdę chce coś zmienić to nawet ścięcie włosów da mu kopniaka. Dla mnie to bardzo ważna rzecz, bo od zwykłego ścięcia włosów zaczęły się wszystkie zmiany które teraz wprowadzam.
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis, mądrze to ujęłas. Rzeczywiście, ja tez jak czuję się gorzej lub dzieje się coś złego mam ochotę coś zmienić. Nie tędy droga, fryzurą życia nie zmienisz, co najwyżej wygląd i niekoniecznie na lepsze...
OdpowiedzUsuńnikt tego lepiej nie ujal! :)
OdpowiedzUsuń